Jest
godzina 00.22 kiedy zabieram się za pisanie tego tekstu. Trochę późno, ale
pomyślałam że jak nie teraz, to znowu się nie zbiorę. Długo mnie tu nie było,
przyznaję. W moim życiu ostatnio sporo się działo. Zmieniłam miejsce
zamieszkania, z rodzinnego Krakowa przeniosłam się do Warszawy. W międzyczasie
wciąż walczę z pracą magisterską, której pisanie idzie mi niestety niezmiernie wolno.
Jest godzina 18.17, kiedy zabieram się za pisanie tego
tekstu. Po raz drugi, jakieś trzy tygodnie po pierwszej próbie. W głośnikach mojego dwunastocalowego laptopa
słyszę Sama Smitha, śpiewającego tytułową piosenkę z najnowszego filmu o Bondzie. Przede mną stoi paczka Pringlesów i butelka czarnego, jakże niezdrowego napoju. Listopadowe
popołudnie, pełne deszczu i rozmyślań pod kocem. O ironio, jak cudownie było
jeszcze kilka dni temu gubić się w ciasnych uliczkach Rzymu, jeść pizzę i narzekać na namolnych ulicznych sprzedawców selfie sticków, psujących atmosferę tego miasta. Źle jest wrócić do rzeczywistości po takim tygodniu. Potrzebuję czegoś, co znowu da mi radość i będzie czymś więcej niż tylko oglądaniem telewizora po pracy.
Tak, wróciłam. Mimo, że
wcale nie mam więcej czasu, mimo, że wciąż nie jestem magistrem i wszystkie inne rzeczy powinny być ważniejsze. Miałam wrócić, kiedy uporam się ze wszystkim. Ale wiecie co? Spodziewajcie się dużo słodyczy tej
zimy. Tęskniłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz